Polikarpow na dwa razy

Z archiwum relacji dawno zakończonych

Już nie pamiętam co skłoniło mnie do sięgnięcia po zestaw firmy ICM. Temat? Jakość? Nic z tych rzeczy. Co by to jednak nie było- w rezultacie powstała miniatura niezbyt popularnego wśród modelarzy samolotu w jeszcze rzadszej konfiguracji. Sama budowa natomiast nie obyła się bez pewnych komplikacji. Ale nie uprzedzajmy faktów.

Przeciętniak

Polikarpow I-5 zapewne nie jest najbardziej rozpoznawalnym rosyjskim samolotem przedwojennym. Ba, pewnie wiele osób nie do końca zdaje sobie sprawę z jego istnienia. W sumie nic w tym dziwnego, w końcu nie jest to nawet jeden z bardziej znanych projektów firmowanych nazwiskiem Polikarpowa.

Seryjny Polikarpow I-5 (za www.airwar.ru)

Konstrukcja która pierwszy raz wzbiła się w powietrze w marcu 1930 roku nie była rewolucyjna, a w momencie wybuchu Drugiej Wojny Światowej zaliczała się już do mocno przestarzałych. Jednakże po niemieckiej agresji na ZSRR nawet stare I-5 zostały przeniesione z jednostek treningowych do aktywnej służby gdzie pełniły rolę lekkich samolotów szturmowych i bombowców nocnych. Co zrozumiałe, nienajmłodsze już dwupłaty nigdy nie osiągnęły oszałamiających wyników i gdy tylko radziecki przemysł dostarczył lepsze maszyny- wycofano je na dobre.

Smutna rzeczywistość skali 1:72

Nic więc dziwnego, że nie ma na rynku modelarskim zbyt wielu zestawów do samodzielnego montażu poświęconych właśnie tej konstrukcji. Jeżeli jesteśmy zwolennikiem skali 1:72, wybór jest prosty, bo w zasadzie go nie ma. Jedyna możliwość to zestaw ukraińskiej firmy ICM. Kilka, a tak naprawdę to już kilkanaście lat temu, producent ten wydał I-5 w dwóch wersjach: „wczesnej” (w gruncie rzeczy prototyp i samoloty przedseryjne) z silnikiem Jupiter oraz standardowej z silnikiem M-22.

Zestawy ICM w jednej z wcześniejszych szat graficznych

Obydwa modele oparte są na wspólnych elementach i w momencie wypuszczenia na rynek były chwalone jako „nice little kits” (czyli fajne małe modele) w każdej internetowej recenzji jaką udało mi się znaleźć. Jest z tym tylko jeden problem- nie są takie. To znaczy fajne, bo małe to i owszem.

Być może długi okres produkcji odcisnął piętno na jakości wyprasek, ale śmiem wątpić (wnioskując po zdjęciach umieszczonych w recenzjach) by pierwsze serie sprzed lat były jakoś znacząco lepsze. Prawdą jest, że elementy mają bardzo delikatnie zaznaczone detale powierzchni, ale to akurat moim zdaniem jest jedna z wad. Są one bowiem zbyt delikatne. Niektóre linie podziału zanikają kompletnie, inne najprawdopodobniej nie przetrwają nawet cienkiej warstwy farby. Nie wspominając już że podkreślenie ich typowymi obecnie technikami modelarskimi, takimi jak chociażby wash, może być co najmniej problematyczne. A to niestety jeszcze nie wszystko.

Nie pomaga bowiem tutaj także jakość odlania poszczególnych elementów, która czyni większość tych subtelnych detali zupełnie zbytecznymi. Przyglądając się bliżej ramkom wtryskowym można odnieść wrażenie iż ma się do czynienia ze średniej jakości short-runem. Widać że czeka nas dużo oczyszczenia części z nadlewek, szlifowania i przymierzania na sucho. I na pewno potrzebna nam będzie szpachlówka. Można sobie łatwo wyobrazić jak te zabiegi wpłyną na delikatną fakturę powierzchni.

Więc nie takie świetne modele, jak się im przyjrzeć bliżej, a w sumie jeszcze gorsze jak się zacznie sklejać. Tym niemniej, mimo powyższych narzekań, postanowiłem zbudować mały myśliwiec Polikarpowa w standardowej wersji napędzanej silnikiem M-22.

Niedoszłe malowanie

Wybrany przeze mnie zestaw firmy ICM o numerze katalogowym 72053 oferuje dwie wersje kolorystyczne do wyboru. Pierwsza to osobista maszyna niejakiego I. U. Pawłowa, dowódcy obrony powietrznej Moskwy, z 1932 roku uchwycona na boksarcie. Cała srebrna, z czerwonymi akcentami i banerami na bokach kadłuba. Druga możliwość to standardowy wojskowy Polikarpow z 1941 roku o nieokreślonej bliżej przynależności, w nudnym zielono-niebieskim mundurku.

Ciekawsza wydała mi się pierwsza opcja, której sylwetki barwne umieszczono także na odwrocie pudełka. Niezbyt oryginalny wybór, biorąc pod uwagę internetowe galerie gotowych modeli, ale nie sposób odmówić temu malowaniu pewnego uroku.

Dodatkowym atutem jest fakt iż maszynę Pawłowa uchwycono na kilku zdjęciach całkiem dobrej jakości, co pozwala potwierdzić poprawność rozkładu kolorów i oznaczeń zaproponowanych w instrukcji przez producenta.

Srebrny Polikarpow Pawłowa (za www.airwar.ru)

Można znaleźć także zdjęcia gdzie rozpatrywana maszyna posiada najprawdopodobniej srebrne pokrycie kół czy mały kołpak osłaniający piastę śmigła, jednak w powyższej konfiguracji srebrny I-5 wygląda moim zdaniem najatrakcyjniej. Bez dłuższej zwłoki, pora zabrać się za cięcie wyprasek.

Polikarpowa czas zacząć

Rozpocząłem bardzo konwencjonalnie- od kokpitu, który trzeba przyznać jest całkiem nieźle zdetalowany. Otrzymujemy nawet oddzielnie odlane fragmenty kratownicy widocznej wewnątrz kadłuba.

Warto wspomnieć tu o dość niecodziennym rozwiązaniu zastosowanym przez ukraińskiego projektanta. Otóż siedzenie pilota to jeden element, który po wycięciu z ramki należy odpowiednio pozaginać i skleić. No i zaszpachlować ślad łączenia wypadający pośrodku siedziska (!). Dość karkołomne, ale w pewnym stopniu zrozumiałe.

Uznałem że zestawowe wnętrze wymaga tylko niewielkich zmian. Wykonałem więc pasy pilota, których próżno szukać w pudełku, oraz wymieniłem korpusy czterech karabinów maszynowych. Te ostanie w wersji zestawowej były moim zdaniem zbyt zniekształcone i łatwiej było wykonać nowe niż starać się ratować oryginały. Uchwyt drążka pilota też nie zachwycał, bardziej przypominał bezkształtną masę niż rzeczywisty obiekt, więc zastąpiłem go odpowiednio ukształtowanym cienkim drutem. Nienajgorsza okazała się za to deska rozdzielcza (szczególnie uwzględniając jej słabe wyeksponowanie w gotowej miniaturze), więc została psiknięta czarnym lakierem, po czym igłą wydrapałem wskaźniki.

Na główny kolor wnętrza użyłem srebrnej farby Gunze H8 z serii Hobby Color. Niektóre detale zostały pomalowane metalizerem Gunmetal firmy Agama, inne brązem (fotel) czy ciemnoszarym (ściana ogniowa za silnikiem), bez zbytniego zwracania uwagi na numerki farb.

Następnie naniosłem cienką warstwę lakieru matowego Gunze na elementy wnętrza, by nieco stłumić trochę zbyt mocno połyskujące srebro. Na to położyłem wash z farb olejnych dla plastyków. Czarny na powierzchnie srebrne, symulując od razu zabrudzenia, oraz ciemnobrązowy na siedzenie. Tak zwanych „olei” użyłem też w formie mocnego, nierównego filtra na siedzeniu, a w szczególności na pasach, ot żeby oddać wrażenie mocniejszego ich zużycia. Ostatnim dodanym śladem eksploatacji było błoto z zestawu cieni Tamiya (Weathering Master Set A), którym pobrudziłem troszkę podłogę i dolne partie burt.

Mając przygotowane wyżej wymienione elementy mogłem przystąpić do sklejenia ze sobą połówek kadłuba i oddzielnie odlanej części z gniazdami górnych karabinów maszynowych. Ta ostatnia to w mojej ocenie najgorzej spasowany element w całym modelu. Wymagała intensywnej sesji oczyszczania z nadlewek, a potem wielokrotnego szlifowania i przymierzania, a na koniec szpachlowania. Chociaż może to ostatnie słowo nie do końca tutaj pasuje, bo akurat od jakiegoś czasu szpachlówki nie używam. Zamiast tego do takich celów stosuję klej cyjanoakrylowy. Moim zdaniem szybciej i pewniej. Pewne problemy ze spasowaniem pojawiły się także w innych miejscach, ot chociażby przy łączeniu dolnego płata z kadłubem, lecz już nic zbyt poważnego.

Mniej więcej w tym momencie doszedłem do wniosku że detale powierzchni są ledwo widoczne, a część nie dotrwała nawet do teraz. Decyzja mogła być tylko jedna. Przeryłem wszystkie linie podziału na nowo, żałując że nie pomyślałem o tym wcześniej.

Jeszcze przed rozpoczęciem malowania postanowiłem zamontować zastrzały górnego płata wspierające się na kadłubie oraz zastrzały podwozia głównego. W tym drugim przypadku wymieniłem oś kół na metalową i zastosowałem metalowe trzpienie na łączeniu zastrzał-kadłub aby wzmocnić całą konstrukcję. Z cieńszego drutu wykonałem zastrzały statecznika poziomego, a poza tym dodałem jeszcze kilka małych detali takich jak np. stopnie do wsiadania wykonane z cienkiego plastikowego pręta.

Równocześnie przygotowałem miniaturę silnika M-22 z elementów dostępnych w pudełku. Zmontowane i pomalowane srebrną i szarą farbą zostały następnie potraktowana czarną i brązową farbą olejną dla plastyków by podkreślić detale washem i troszkę przybrudzić.

Fiasko

Jak już wspominałem, w kwestii malowania zdecydowałem się na opcję pudełkową- cały srebrny samolot z czerwonymi akcentami. Malowanie zacząłem więc od warstwy srebrnego (Gunze H8 po raz kolejny). Potem troszkę maskowania i odpowiednie elementy zostały pomalowane na czerwono- użyłem farby Gunze C3 (Red) z serii Mr. Color z kroplą C58 (Orange Yellow) dla rozjaśnienia. Górna część goleni podwozia została natomiast pomalowana farbą Tamiya XF-69 (NATO Black).

To była moja baza gotowa pod kalkomanie- zamierzałem mocno oprzeć się o techniki post-shadingu. Niestety oznaczenia wydrukowane przez ICM potwierdziły najgorsze opinie jakie o nich słyszałem. Po kontakcie z wodą w zasadzie uległy dezintegracji. Zabezpieczanie ich lakierami jakie akurat miałem pod ręką odniosło tylko częściowy skutek i nie było moim zdaniem satysfakcjonującym rozwiązaniem dającym gwarancję naniesienia wszystkich potrzebnych kalkomanii.

Plan B, a w zasadzie C

Tak więc nici ze srebrnego Polikarpowa. To może standardowy wojskowy mundurek? Szybkie zanurkowanie w zapasy kalkomanii rozwiało wątpliwości co do tej możliwości- również odpada. Ale była jeszcze trzecia opcja, którą rozpatrywałem przygotowując się do budowy tego modelu. Oliwkowa maszyna z jasnoniebieskim spodem, owiewkami kół podwozia głównego i bez ani jednego oznaczenia. Żadne kalkomanie niepotrzebne! Postanowiłem pójść tym tropem. Przynajmniej będzie niekonwencjonalnie, bo nie widziałem jeszcze modelu I-5 wykonanego w takiej konfiguracji.

Polikarpow I-5 w nietypowej konfiguracji (za www.airwar.ru)

Wybór ten pociągnął za sobą konieczność kilku przeróbek. Pierwsze co przychodzi na myśl to oczywiście owiewki kół. Ale to akurat była najłatwiejsza sprawa, zestaw ICM zawiera bowiem elementy do ich wykonania (co ciekawe nie są one wykorzystywane w żadnej z wypuszczonych wersji tego modelu). Oczywiście wymagało to wcześniejszego przygotowania kół, które nie mogłyby zostać zamontowane później. Dlatego też zestawowe koła spłaszczyłem lekko by dodać miniaturowemu Polikarpowowi trochę wagi i pomalowałem. Nie maskowałem ani wnętrza, ani opon, tylko ostrożnie popsikałem obficie rozcieńczonymi farbami na niskim ciśnieniu.

Poza owiewkami, najbardziej rzucającymi się w oczy elementami odróżniającymi „mojego” I-5 od standardowych maszyn, były maszty anten radiowych i belki do podwieszania bomb. Troszkę pracy od podstaw i te elementy także były gotowe.

Korzystając z okazji iż niespodziewanie cofnąłem się do etapu detalowania, postanowiłem dodać jeszcze kilka drobiazgów po części wcześniej zignorowanych. I tak wspornik celownika lunetowego, zwężka Venturiego na prawej stronie kadłuba w pobliżu kabiny oraz żagwie do nocnych lądowań zostały „wyskraczowane” i zamontowane w odpowiednich miejscach. Chociaż akurat w przypadku ostatnich z wymienionych elementów nie był to taki dobry pomysł i zostały one szybko, acz nie do końca z premedytacją zdemontowane.

Wiatrochron, podzielony w zestawie na dwie części, był w mojej opinii stanowczo za gruby. Dlatego też wykonałem nowy z arkusza przezroczystej folii. Troszkę gimnastyki wymagało wycięcie go w jednym elemencie, który będzie dopasowany do krzywizny kadłuba po zgięciu, ale jak widać udało się. Oczywiście wywierciłem w nowym „oszkleniu” otwór na celownik lunetowy, a obustronnym maskowaniem załatwiłem kwestię ram, w których osadzone były szyby.

Malowanie, podejście drugie

Po tym całym kombinowaniu, przerabianiu i poprawianiu, srebrna farba zniknęła tu i ówdzie. Jeszcze raz więc pokryłem cały model cienką warstwą Gunze H8, mimo że I-5 nie był w całości kryty blachą, a ja nie planowałem przecież wykonywać srebrnej maszyny. Był to jednak dobry test jakości powierzchni i baza pod późniejsze nie do końca kryjące warstwy. Natomiast w obszarach oryginalnie krytych metalem była to także baza pod przyszłe zadrapania.

Następnie przyszła kolej na oznaczenia. Na czubek steru kierunku natrysnąłem wspomnianą już wcześniej czerwoną farba C3 i zamaskowałem kawałkiem taśmy. To by było na tyle w tym temacie.

Preshading wykonałem dwoma kolorami. Gunze H53 (Olive Drab) na powierzchniach górnych i bocznych, jasnoniebieski Gunze H45 (Light Blue) na spodzie. Oczywiście zgodnie z planowanym rozmieszczeniem kolorów kamuflażu.

Aby ułatwić sobie późniejsze uszkadzanie kamuflażu, „metalowe” części modelu pokryłem cienką warstwą lakieru do włosów. Nie planowałem co prawda mocno odrapanego wyglądu, ale tak na wszelki wypadek…

Nakładanie kamuflażu rozpocząłem od jasnoniebieskiego spodu. Najpierw na niskim ciśnieniu naniosłem farbę Gunze H418 (Light Blue RLM78) mocną rozcieńczoną za pomocą Mr. Thinnera Gunze (którego używam zarówno do rozcieńczania farb serii C, H, jak i akryli firmy Tamiya), co daje słabo kryjące warstwy farby. W połączeniu z nieschematycznymi ruchami aerografu otrzymujemy nierówno nasycony kolor, zamiast płaskiej nudnej jednokolorowej powierzchni.

Następnie dodałem trochę subtelnych pociągnięć farbą Gunze C69 (Off White) pomiędzy żebrami płatów i stonowałem całość cienką warstwą bazowego koloru. Jednak efekt wydał mi się zbyt jasny, ściemniłem więc całość nierówną warstwą bazowego koloru zmieszanego z odrobiną XF-83 (German Grey) firmy Tamiya. Po tym zabiegu wyglądało to już bardziej zadowalająco, odpowiednio pod planowane dalej zabiegi. Na razie jednak niebieskie powietrze zostały zamaskowane taśmą Tamiya.

Górne powierzchnie odwzorowywanej maszyny prawdopodobnie pokryte były w rzeczywistości kolorem „Zaszczitnyj” („Защитный”)- zielonym o lekko oliwkowym odcieniu. Wymieszałem dwie farby Gunze: H53 (Olive Drab) i H34 (Field Green) w stosunku 2:1, gdyż uznałem że sama Olive Drab ma stanowczo zbyt brązowy odcień. Tym miksem wymalowałem drugi kolor kamuflażu.

Tak jak i poprzednio- cienkie, ledwie kryjące warstwy farby i swobodne prowadzenie aerografu by uzyskać powierzchnię o nierównym nasyceniu kolorem i co równie ważne- nie schematyczną.

Maraton maskowania

Skrzydła oraz część kadłuba samolotu I-5 były kryte płótnem, stąd też mamy bogactwo żeber do zaakcentowania. Najpierw jednak należało je zamaskować. Wziąłem więc taśmę Tamiyi, wsadziłem dwa ostrza skalpela do wolnej oprawki i wyciąłem masę wąskich żółtych paseczków. Tak tak, są przecież taśmy maskujące firmy Aizu, ale z tych akurat miałem tylko szeroką na 1mm, która była zbyt duża.

Następny krok był bardzo żmudny- maskowanie każdego żebra przygotowanym paskiem taśmy. Ostrożnie, zwracając uwagę na odległości pomiędzy kolejnymi paskami i ich równoległość. Gdzie się dało (skrzydła, statecznik poziomy) używałem jednego, ciągłego paska by zamaskować powierzchnię górną i dolną żebra za jednym razem.

Po maskowaniu oczywiście pora na malowanie. Użyłem farby X-19 (Smoke) firmy Tamiya, która jest półprzezroczysta, dzięki czemu mamy troszkę większą kontrolę nad otrzymywanym efektem. Krótka sesja z aerografem i całe to mozolnie nakładane maskowanie można było zdjąć i wyrzucić.

Powierzchnie sterowe były na tym etapie już lekko wizualnie odcięte od reszty płatowca za pomocą preshadingu, ale uznałem że zbyt słabo. Sięgnąłem więc znowu po Smoke Tamiyi i poprawiłem, tym razem jednak bez oklejania taśmą. Za to z małym kawałkiem sztywnej kartki użytym jako ruchoma maska.

Aerograf mógł teraz chwilę odpocząć, pora chwycić za pędzel.

Parę szczegółów

Nadszedł czas by nadać niektórym detalom odpowiedni kolor. Gumowe osłony na goleniach podwozia głównego pomalowałem pędzlem farbą Vallejo 306 (Dark Rubber) z serii Panzer Aces. Stopnie do wsiadania, zwężka Venturiego i kilka innych małych elementów pokolorowałem metalizerem Gunmetal Agamy, rozjaśnionym dodatkiem srebrnego metalizera tej samej firmy.

Krawędź wycięcia na kabinę pilota także pomalowałem pędzlem, używająć farby Vallejo 316 (Dark Rust, znowuż seria Panzer Aces). Może i brzmi to dziwnie, bo to w końcu skórzany element był w rzeczywistości, ale wybrana przez mnie farba miała wg mnie dobry odcień brązu na bazę pod dalsze zabiegi.

Następnie zwróciłem uwagę na obszary w oryginale kryte metalem, gdzie naniesiony kamuflaż delikatnie pozdrapywałem tu i ówdzie przytępionym skalpelem. Bez przesady, tylko niewielkie uszkodzenia były w planie. To jest moment w którym warstwa lakieru prawdopodobnie troszkę pomogła.

Czas poświęcony na przerycie linii podziału na nowo odpłacił się teraz, gdy zaaplikowałem wash. Użyłem farb olejnych dla plastyków- czarnej mieszanej z białą w rożnych proporcjach w zależności od koloru kamuflażu na jakie mikstura była przewidziana. Jako medium wystąpił rozcieńczalnik Model Mastera do emalii (przeznaczony do malowania pędzlem). Po wyschnięciu washa cała miniatura została pokryta cienką warstwą matowego lakieru Gunze. To oczywiście przytłumiło lekko detale pomalowane wcześniej metalizerami (np. zwężka Venturiego), ale właśnie na to liczyłem.

Teraz przyszła pora na metalizery Gunze, które stłumione być nie miały. Dwa pasy na dolnej powierzchni górnego płata, dobrze widoczne na zdjęciach samolotu, pomalowałem farbą Gunze MC218 (Aluminium). Ponadto kolejny metalizer, tym razem MC213 (Stainless), został użyty do pokolorowania belek do podwieszania bomb.

Wspomnianych farb metalicznych z serii Mr. Color użyłem także do pomalowania śmigła. Najpierw po całości Aluminium, potem cienka warstwa ciemniejszego Stainless na piastę. Jedyny weathering w tym przypadku to czarny pigment zaaplikowany w miejsce łączenia łopat z piastą.

Użyte farby nie są topowymi metalizerami Gunze, ale moje pierwsze wrażenie było całkiem pozytywne. Co prawda łatwo się ścierają, co często poruszane jest w różnych dyskusjach na ich temat, ale łatwo temu zapobiec stosując Mr. Metal Primer (trochę zapomniany, a jakże przydatny moim zdaniem specyfik). W każdym bądź razie tutaj, w tym co prawda mocno ograniczonym zakresie, sprawdziły się doskonale.

Porcja śladów eksploatacji

W tym momencie do gry wróciły tubki z farbami olejnymi dla plastyków, tym razem jednak w swojej pierwotnej, gęstej postaci, nakładane bez, lub z minimalnym rozcieńczeniem. Czarny został użyty by wizualnie odciąć powierzchnie sterowe jeszcze bardziej. Ten sam kolor oraz brąz- by uzyskać wrażenie brudu w postaci plam i zacieków, np. wokół podstaw zastrzałów, stopni do kabiny, czy paneli dostępowych na górnym płacie. Nałożone „oleje” rozcierałem i ścierałem pędzlem zwilżonym lekko White Spiritem.

Następnie przykurzyłem dolne partie modelu aerografem i farbą Tamiya XF-57 (Buff), skupiając się bardziej na obszarach w bezpośredniej bliskości kół i płozy podwozia.

Gunze H77 (Tire Black) użyłem w okolicach końcówek luf uzbrojenia (które na tym etapie nie były jeszcze zamontowane), przy akompaniamencie czarnego pigmentu. Podobnie potraktowałem otwory wentylacyjne kadłuba znajdujące się tuż za silnikiem. Tymi samymi specyfikami ubrudziłem także wnętrze kadłuba między silnikiem a ścianą ogniową, natomiast za pomocą samej farby H77 wymodulowałem lekko wnętrze pierścienia Townenda. Czarny pigment posłużył mi także do mocniejszego zaznaczenia otworów wyrzutowych łusek.

W tym momencie zainstalowałem przygotowanie wcześniej lufy karabinów maszynowych (przycięte igły iniekcyjne pomalowane na kolor gunmetal). Poza tym uznałem iż groźba uszkodzenia przezroczystego wiatrochronu minęła, więc ściągnąłem z niego maskowanie. Tym samym mogłem wkleić na swoje miejsce także celownik lunetowy.

Zanim przystąpiłem do osadzenia jednostki napędowej w kadłubie, podkreśliłem lekko popychacze zaworów pigmentem Light Gun Metal z zestawu F cieni Tamiya Weathering Master, oraz krawędzie korpusu za pomocą miękkiego ołówka. Po czym M-22 został zainstalowany, wraz z kompletnie niewidocznym w gotowym modelu wydechem, znajdującym tuż się za nim.

To może jeszcze trochę brudu? Błoto z Tamiya Weathering Master set A zaaplikowałem na stopnie wejściowe i koła. Natomiast farbą Vallejo 316 (Dark Mud) z serii Panzer Aces wykonałem rozbryzgi błota w okolicach kół i tylnej płozy.

W międzyczasie, równoległe z budową płatowca, pracowałem nad pierścieniem Townenda i owiewką silnika. Pomalowane, zostały porysowane aby ukazać metalową naturę tych części, po czym pocieniowałem je lekko lekko za pomocą farby H77 (Tire Black) z Gunze.

W tym momencie cały zespół wraz ze śmigłem został zamocowany na stałe, tworząc z resztą elementów dość dziwnie wyglądający dolnopłat.

Mały Polikarpow nabierał kształtów, a budowa powoli acz nieuchronnie zmierzała ku końcowi.

Naciąganie naciągów

Po drodze czekała mnie jednak jeszcze jedna ciężka przeprawa- naciągi. Do ich wykonania użyłem elastycznej nici do zarabiania w ściągacze firmy Prym (numer 977770). Może być ona klejona za pomocą CA, bardzo się rozciąga i łatwo maluje. Całkiem fajny materiał, jednak instalacja „olinowania” i tak wymagała trochę gimnastyki. Co tu gadać, to był najbardziej irytujący etap budowy, a nienajlepsze spasowanie zastrzałów skrzydeł nie pomagało. Ale koniec końców- podołałem.

Anteny stanowiły podobne wyzwanie. Tym razem jednak użyłem ramki wtryskowej rozciągniętej nad ogniem, by odróżnić je nieco grubością od naciągów. Prawdę mówiąc nawet gdybym chciał użyć tej samej elastycznej nitki- nie mógłbym. Maszt nie wytrzymałby siły potrzebnej do rozciągnięcia nitki tak by była ona dostatecznie cienka.

Wszystkie linki zostały następnie pomalowane Gunmetalem z Agamy, a otwory wywiercone w kadłubie, skąd wychodziły niektóre naciągi, przybrudzone farbami olejnymi dla plastyków.

Główne elementy płatowca były w tym momencie sklejone w całość, pozostała do zamontowania już tylko ostatnia garść detali. Usunięte wcześniej żagwie do lądowania powróciły, pomalowane, na swoje pierwotne miejsce. Rurka Pitote’a, wykonana z cienkiej igły i kawałka fototrawionego elementu z pudełka „przyda się”, została pomalowana i przyklejona w odpowiednim miejscu (spojler: prawe górne skrzydło przy zastrzale).

To już koniec?

Na tym zakończyłem zmagania z małym Polikarpowem. Nareszcie. Z pewnością nie była to najbardziej relaksująca budowa, ale przynajmniej nie było nudno. Cóż, grunt że udało się dotrwać do końca.

Pozostaje zadać jeszcze tylko jedno pytanie- warto było? Nie wiem, nie mnie oceniać. Niech odpowiedzią będzie tych kilka zdjęć umieszczonych w galerii.

MMXIV
Wszelkie zdjęcia/rysunki ilustrujące powyższy artykuł, jeżeli tylko nie zaznaczono inaczej, zostały wykonane i/lub nalezą do autora wpisu. Wszystkie użyte na niniejszej stronie znaki i nazwy firmowe lub towarowe należą i/lub są zastrzeżone przez ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych. Jeżeli jakieś treści zawarte w powyższym artykule naruszają Twoje prawa, skontaktuj się z właścicielem witryny (formularz dostępny w zakładce "autor").