SIAI-Marchetti SF-260EA/D/EU
Tym razem postanowiłem przyjrzeć się bliżej zestawowi ze stajni Special Hobby, a mianowicie drugiej edycji miniatury włoskiego samolotu szkolno-treningowego SIAI-Marchetti SF-260, noszącej podtytuł „Late Bulged Canopy Type”. Skala 1:72 oczywiście.
Ogóły
Otwierane z boku pudełko utrzymane w rozpoznawalnym, trójkolorowym stylu czeskiego producenta nosi numer katalogowy SH72433 i ozdobione zostało całkiem udaną ilustracją na froncie.
W środku znajdziemy trzy ramki wtryskowe wykonane z plastiku barwy szarej, jedną z elementami przezroczystymi, mikrą blaszkę z fototrawionymi detalami, arkusz kalkomanii oraz instrukcję montażu modelu.
Powyższe w znacznym stopniu pokrywa się z zawartością wcześniejszej edycji (SH72418 z wersjami M/AM/W), ale jak wiadomo – diabeł tkwi w szczegółach. Do których czym prędzej przejdźmy.
Szczegóły
Główne elementy płatowca znajdziemy na największej ramce wtryskowej zestawu. Kadłub, podzielony wzdłużnie, pokryty jest nielicznymi acz delikatnymi, wgłębnymi liniami podziału blach.
Statecznik pionowy wraz ze sterem kierunku został odlany w całości razem z prawą stroną kadłuba.
Lekko siermiężne wykończenie powierzchni i zanikające linie zdradzają „shortrunowy” charakter zestawu.
Tak jak i tapicerka zasygnalizowana na wewnętrznych powierzchniach sekcji kabinowej.
Skrzydła miniatury to jedna część, odlana wraz z partią kadłuba.
Profil płata do grubych nie należy, więc zapadnięć tworzywa próżno szukać. Mamy za to całkiem niezłą, cienką krawędź spływu.
Górna powierzchnia skrzydeł prezentuje się podobnie do kadłuba. Nieliczne, delikatne linie podziału, które zapewne niejeden modelarz postanowi pogłębić.
Na dole analogicznie, tylko z większą dawką detali wypukłych.
Środkowa sekcja płata prezentuje się najsłabiej, a to za sprawą rozmytych detali między wnękami podwozia oraz tylnej krawędzi części, która wyraźnie wymaga doprowadzenia do porządku. Bo same wnęki podwozia głównego (chociaż stosunkowo płytkie) czy podstawy wydechów prezentują się całkiem przyzwoicie.
Zerknięcie na stateczniki poziome pozwala definitywnie stwierdzić, że projekt modelu nie przewiduje wychylania jakichkolwiek powierzchni sterowych.
Można za to zakręcić sobie śmigiełkiem, które to niestety zintegrowane zostało z kołpakiem.
Ostatnie elementy znajdujące się na omawianej ramce to „umeblowanie” kokpitu pod postacią foteli załogi.
Oraz kanapy dla tych co wolą podróżować na tyle.
Samą kabinę zbudujemy zaś w oparciu o elementy znajdujące się na drugiej, zdecydowanie lepiej wyglądającej ramce. Co prawda ścianki na przód i tył przedziału…
…czy tylna półka (na apteczkę i potakującego psa), nie prezentują jakiegoś oszałamiającego poziomu.
Ale już podłoga wygląda całkiem przyzwoicie.
Fakt iż nie mamy tu już do czynienia z ręcznie przygotowanym wzorem ostatecznie zdradza całkiem ładna tablica przyrządów pokładowych.
A raczej tablice, bo tych w zestawie mamy trzy (w tym jedna nieprzydatna w tej edycji).
Temat wyposażenia kabiny zamykają drążki sterowe i pedały, prezentujące całkiem akceptowalny poziom jak na plastikowe elementy.
Uważni czytelnicy zapewne zauważyli, że wśród pokazanych dotychczas części kadłuba brakowało frontu przedziału silnikowego. Jest tutaj, w dwóch wersjach. Chociaż mam nieodparte wrażenie, że jest to trochę przerost formy nad treścią i jedna wersja z doklejaną „różnicą” by wystarczyła.
Przejdźmy do podwozia. Wnęka przedniego koła składa się z dwóch elementów i musi zostać oszlifowana by pasowała na swoje miejsce. Przynajmniej tak twierdzi instrukcja.
Samo koło przednie, odlane wraz z golenią, prezentuje się całkiem nieźle.
Powyższe należy jeszcze uzupełnić o mechanizm składania, przygotowany jako oddzielny element.
Podobnie rzecz ma się z goleniami podwozia głównego.
Które uzupełnić należy o dodatkowe detale mechanizmu składania.
W tym przypadku koła przygotowano oddzielne – każde składa się z dwóch części i w tej edycji modelu wykorzystamy tylko jeden z dwóch możliwych wariantów.
Gotowe podwozie należy jeszcze uzupełnić o osłony, które siłą rzeczy zbyt imponujące nie są, szczególnie ta przeznaczona goleni przedniej.
Temat ramki „B” zamykają montowane na końcówkach skrzydeł zbiorniki paliwa z bezpośrednio odwzorowanymi na nich światłami pozycyjnymi.
Pozostało wspomnieć jeszcze o oddzielnie zgrupowanej garści anten i tym podobnych detali.
Tym razem w zestawie nie znajdziemy za to znanej z poprzedniej edycji ramki z podwieszanym uzbrojeniem.
„Szkło”
Podtytuł umieszczony na pudełku od razu zdradza największą różnicę w stosunku do wcześniej wydanego przez Special Hobby zestawu – oszklenie kabiny, tym razem w swojej późniejszej, bardziej wypukłej wersji.
O całkiem niezłej (choć nie doskonałej) przejrzystości, więc i bez otwierania osłony (którego to jednoczęściowe oszklenie nie ułatwia) wnętrza po macoszemu traktować nie wypada.
Wbrew pozorom na ramce przezroczystej znajduje się jeszcze jeden element – światło pozycyjne montowane na spodzie kadłuba (błędnie oznaczone na rysunkach montażowych jako część C1, a w tej edycji jest to F1).
Blacha
Do zestawu dołączona została mała blaszka z elementami fototrawionymi. Chociaż „mała” to w tym przypadku naprawdę mało powiedziane.
Grzebienie aerodynamiczne skrzydeł to jedyny detal jaki na niej znajdziemy. Brakło miejsca na tablicę przyrządów pokładowych (żadna strata, bo te z plastiku prezentują się całkiem obiecująco) czy chociażby pasy siedzeniowe załogi (szkoda, bo kalkomanie to jednak nie to).
Kalkomanie
Zdecydowanie większych rozmiarów jest arkusz kalkomanii, wydrukowany przez innego czeskiego producenta – firmę Eduard.
Jakość druku wzbudza dość mieszane uczucia. Całkiem wyraźne detale, co przekłada się także na czytelność niektórych napisów eksploatacyjnych – to oczywiście plus.
Minusem jest natomiast lekka niejednorodność kolorów, widoczna na większych powierzchniach. Nie jest źle, a na pewno widziałem znacznie gorsze przypadki, niemniej jednak jest to zauważalne.
Dobrze wyglądają tarcze instrumentów pokładowych, które w połączeniu z trójwymiarową częścią plastikową mogą dać naprawdę niezły efekt końcowy.
Zupełnie nie pasują mi za to pasy w formie kalkomanii, ale jak komuś takie płaskie nie przeszkadzają – są.
Instrukcja
Broszurka ze wskazówkami na temat budowy modelu opracowana została w typowym dla Special Hobby stylu. Czytelne rysunki, kolory wskazujące barwy jakimi pomalować należy poszczególne elementy oraz dodatkowe uwagi montażowe (np. zwracające uwagę na poprawne ustawienie kół podwozia głównego) to zdecydowanie plusy tego opracowania.
Instrukcja jasno informuje o koniecznych zmianach jakie należy wprowadzić w miniaturze. Tu zaszpachlować niepotrzebne w tej wersji linie podziału, tam dodać własnoręcznie dorobione anteny czy wsporniki pokryw podwozia. Nic wielkiego.
Podstawowe farby niezbędne przy budowie modelu zebrano w małej tabelce, zawierającej tylko i wyłącznie numery z palet firmy Gunze (linie C i H).
Podobnie szeroki wybór przedstawiono dla kolorów kamuflażu wymienionych pod profilami barwnymi.
Te ostatnie natomiast w wyczerpujący sposób przedstawiają malowanie i oznakowanie poszczególnych maszyn. Chociaż nie bardzo widzę sens zaznaczania na profilach bocznych dolnej powierzchni skrzydeł jaśniejszym odcieniem.
W instrukcji znajdziemy także schematy z numeracją części zawartych na ramkach wtryskowych, co przy braku jakichkolwiek oznaczeń na plastikowych elementach jest po prostu koniecznością.
Malowania
Zestaw umożliwia wykonanie miniatury SF-260 w jednej z czterech wersji kolorystycznych, czym chwali się już na odwrocie pudełka.
Mamy znaną z frontowej ilustracji włoską maszynę w wersji EA o numerze bocznym 70-35.
Belgijskiego SF-260D ST-47 o wybitnie zdegustowanym wyrazie „pyska”.
Utrzymaną w kolorze aluminium maszynę z Boliwii, wersja EU, numer 1248.
Biało-czerwony samolot z Urugwaju (numer boczny 612) w tej samej wersji.
Ale to nie wszystko, jest i piąta opcja. Maszynę ze słonecznej Italii można wykonać także we wcześniejszej wersji malowania, bez czarnych akcentów (co pociąga za sobą niewielką zmianę w kwestii nakładanych kalkomanii, wyjaśnioną w instrukcji).
Na koniec
Mały SF-260 od Special Hobby to model nierówny. Z jednej strony całkiem fajne detale, z drugiej zdecydowanie „shortrunowo” wyglądające główne elementy płatowca. Do tego dość oszczędnie zaaplikowane przez producenta detale fototrawione, których więcej brakuje niż jest. Niektórzy mogą także kręcić nosem na sprzedawane osobno maski, ale biorąc pod uwagę stopień skomplikowania oszklenia kabiny – nie wydają się one koniecznością.
Niemniej jednak jest to moim zdaniem ciekawa propozycja dla modelarzy rozglądających się za jakimś bardziej oryginalnym tematem, nie wspominając już o amatorach włoskiego lotnictwa. Wymagać będzie po prostu troszkę większego nakładu pracy, jak to zresztą często z „shortrunami” bywa.
Sklejałbym.