Ef Szesnaście

Budowa modelu firmy Hasegawa

Produkty firmy Hasegawa cieszą się wśród modelarzy niemałą estymą. Czy zasłużenie – nie wiem. Tak się bowiem złożyło, że do tej pory nie zbudowałem nic z oferty tego producenta. Postanowiłem wreszcie to zmienić.

Ciężki wybór

Po przekopaniu się przez sterty pudełek, których zawartość oczywiście „już zaraz” będę robił, okazało się że w składziku mam tylko jeden model o odpowiednim rodowodzie. Do tego z dosyć niekonwencjonalnym boksartem.

Cóż, widziałem gorsze, znacznie gorsze. Zresztą dalekowschodni producenci nierzadko przecież serwują nam reedycje swoich modeli w osobliwych opakowaniach ozdobionych postaciami z „chińskich bajek”, więc to pewnie właśnie coś takiego.

Pierwsze, drugie i ostatnie cięcie

Miniatura składa się z niewielu elementów – widać tu wieloletnie doświadczenie firmy w projektowaniu zabawek politechnicznych do samodzielnego montażu. Już złożenie, że tak brzydko napiszę, „do kupy” podstawowych części płatowca ujawniło, że opinie o doskonałej poprawności wymiarowo-kształtowej modeli Hasegawy nie są wyssane z palca – Jastrząb jak malowany.

Tak jest – będzie „z plusem za polskie malowanie”. Co wymaga odpowiedniego dostosowania niektórych elementów zestawu. Taka na przykład dysza silnika nie przypomina zbytnio jednostki Pratt & Whitney F100-PW-229 stosowanej w naszych maszynach (na pudełku próżno szukać informacji który blok produkcyjny przedstawia model – może napędzany silnikiem General Electric?). Bez zwłoki zabrałem się więc do cięcia i poprawiania.

Na szczęście skracz nie jest mi obcy i już po kilku tygodniach żmudnej dłubaniny miałem gotową nową dyszę, oczywiście o wiele bardziej poprawną. Nawet nie liczyłem z ilu elementów się składa, po co się przechwalać.

Skorygowana część tymczasowo zamontowana na swoim miejscu od razu cieszy oko – żywiczne aftermarkety mogą się schować!

Teraz warstwa pokładu na kadłub (bo co prawda nie jest to czajnik, ale jednak za dużo się w tych gładkich powierzchniach odbija) i można zabrać się za kokpit.

Przyłożenie

Ale, ale… nie tak szybko. Pomimo że model już na pierwszy rzut oka wydaje się być doskonałym odzwierciedleniem oryginału, wypadałoby to potwierdzić, jak przystało na prawdziwego modelarza redukcyjnego. Czym prędzej wziąłem się więc za przeczesywanie swojej biblioteczki w poszukaniu odpowiednich planów. Takowe udało mi się znaleźć w monografii wypuszczonej swego czasu przez jedno z polskich wydawnictw.

Rytuał przykładania miniatury do rysunków nie pozostawił wątpliwości – japoński producent świetnie uchwycił charakterystyczną sylwetkę amerykańskiego myśliwca.

Z czystym sumieniem mogłem dalej pracować nad modelem.

Kokpit vel. kabina

Żeby nie było za różowo – jak by nie patrzeć, wyposażenie kabiny w modelu jest dosyć ubogie. Można by wręcz podejrzewać spisek z producentami aftermarketów.

O nie, nie ze mną te numery. Odpowiednie detale postanowiłem dorobić własnoręcznie. Ot na przykład taką apteczkę, bo apteczka musi być na wyposażeniu każdego pojazdu – prawda? Niestety na figurkę potakującego psa zabrakło już miejsca na tylnej półce…

Nie wiedzieć czemu firma Yahu nie ma w ofercie tablicy przyrządów do tego modelu. Tutaj także pozostało mi więc liczyć tylko na siebie. Trochę dłubania i gotowy Rubin™ trafił do kabiny.

Którą jak widać pomalowałem wcześniej. Ktoś ciekawy jakimi kolorami? Bo zapisałem.

Załogant aka kukiełka

Nie wiem czy już zauważyliście, ale zamierzałem wykonać mojego Jastrzębia „w locie”. To oczywiście wymaga umieszczenia w kabinie pozoranta, którego zalążek na szczęście znalazłem w pudełku z zestawem.

Słonika lekko zmodyfikowałem i pomalowałem. Przy czym najdłużej zeszło mi malowanie szybki hełmu – na podkład z błyszczącej czarnej farby Tamiya X-1 nałożyłem metalizer Mr Metal Color MC218 Alminume (Aluminium), który (mimo że to je amelinium i tego się nie maluje) popsikałem transparentną pomarańczą Gunze H92 Clear Orange, którą to zaś wycieniowałem transparentnym dymem Tamiya X-19 Smoke i wspomnianym wcześniej czarnym połyskiem. Proste.

Na zdjęciach można dostrzec także kolejny wyskraczowany w pocie czoła misterny detal, za pomocą którego spolszczyłem pilota.

Nieskromnie dodam że to najlepsza figurka jaką kiedykolwiek zrobiłem!

Szklenie

Gotowa kukiełka wylądowała w kabinie. Niestety najwidoczniej źle wyregulowałem fotel, w rezultacie czego naszywkę na rękawie będzie dość ciężko dojrzeć.

Całość mogłem wreszcie przykryć jednoczęściowym szkłem, które wcześniej pieczołowicie wypolerowałem.

Następnie sięgnąłem po żółtą samoprzylepną taśmę jakiejś japońskiej firmy i z przyciętych pasków wyznaczyłem krawędzie szyb, których wnętrze wypełniłem taśmą i maskolem firmy Ammo, czyli tak naprawdę nie Maskolem.

Wlot powietrza do silnika zamaskowałem już wcześniej (za pomocą taśmy samoprzylepnej i gąbki). A jeszcze wcześniej pomalowałem go na biało.

Na szaro

Malowanie zacząłem dość standardowo od pomazania szkła kolorem wnętrza kabiny, szarym jak widać.

Następnie przygotowałem Jastrzębia do nakładania kamuflażu, tj. wyrównałem kolorystycznie całość kolejną warstwą surfacera, aby mieć do malowania jednolitą miniaturę w miarę jasnym kolorze.

Kamuflowanie rozpocząłem od szarego koloru FS36375, którego w palecie firmy Gunze można znaleźć w słoiczku z oznaczeniem H308.

Z drugim kolorem, tworzącym lekko ciemniejsze plamy, już tak prosto nie było – pasującej numerkiem (FS36270) farbki akurat pod ręką nie miałem. Sięgnąłem więc po lekko ciemniejszą Gunze H307 i plamy malowałem transparentnymi warstwami aż do uzyskania satysfakcjonującego mnie nasycenia.

Efekt zwodniczych obwódek plam, widocznych na niektórych zdjęciach, sprytnie osiągnąłem, uwaga – malując obwódki. Za pomocą tej samej farby co plamy kamuflażu, przyciemnionej jednak paroma kroplami Tamiya XF-63 German Gray.

Nos, tzn dziób Jastrzębia, popsikany został tą samą mieszanką – tyle że większą ilością warstw, by uzyskać lekko ciemniejszy odcień.

Tym samym etap malowania miniatury można było uznać za zakończony.

Tymczasem

No tyle że nie do końca. W tak zwanym międzyczasie zająłem się także kolorowaniem pieczołowicie wyskreczowanej dyszy wylotowej silnika. W pierwszej kolejności oberwała ona warstwą podkładu.

Potem czarnym połyskiem z palety firmy Tamiya, na który naniosłem metalizery Aluminium (Gunze) i Burnt Metal (AK Interactive).

Ostatnim krokiem było zaś wycieniowanie końcówki farbą Tamiya Smoke.

Gotową (no prawie) dyszę, zamontuje jednak na samym końcu budowy (samolotu zresztą też), gdyż otwór w tylnej części kadłuba znakomicie ułatwia chwytanie miniatury, bez zostawiania na niej tłustych odcisków paluchów, czy też odcisków tłustych paluchów.

Tymczasem 2

Pst… Zanim przejdziemy dalej, jeszcze jedno uzupełnienie. We wspomnianym wyżej międzyczasie przygotowałem także zestawowe rakiety.

Tak mi się spodobały, że niezwłocznie postanowiłem je zamontować. W śmietniku.

Znakowanie

Tak się jakoś dziwnie złożyło, że w zestawie z modelem nie było oznaczeń dla polskiej maszyny. No bez mała skandal i hańba japońskiemu wytwórcy na wieki. Na szczęście byłem na to przygotowany, gdyż zawczasu zaopatrzyłem się w odpowiedni zestaw kalkomanii wyprodukowany przez Techmod.

Na solidnej wielkości arkuszu znalazłem absolutnie wszystkie (wszystkie!) oznaczenia jakie potrzebowałem.

Dlaczego akurat taki numer boczny? Wiem, ale nie powiem. Zgadnijcie sami.

Cieniowanie

Pamiętacie jak mówiłem że etap malowania mamy za sobą? Kłamałem. Za pomocą aerografu wycieniowałem jeszcze niektóre powierzchnie sterowe miniatury.

Teraz malowanie można uznać faktycznie za skończone. Słowo.

Łoszowanie

Pora na kontrowersyjny etap zalewania linii podziału farbą. Oczywiście czarną, tylko czarną, żadna inna nie wchodzi tutaj w grę, a odpowiednią jest czarna. Gotowym specyfikiem od firmy Tamiya potraktowałem wszystkie linie, które moim zdaniem wymagały tego zabiegu.

Uczciwie przyznać się tutaj muszę do popełnionego na tym etapie błędu w sztuce – użyłem washa w ciemnoszarym kolorze. Wybaczcie.

Fajdanie

Tylko żartuję, przecież wiadomo że samoloty się nie brudzą, a te z szachownicą to już w ogóle. Przejdźmy dalej.

Matowienie

Ostatni, ale to już ostatni raz użyłem aerografu do naniesienia na model bezbarwnego lakieru matowego firmy Gunze.

Słoiczek z oznaczeniem GX114, jeśli ktoś byłby ciekawy.

Finiszowanie

Niewiele rzeczy pozostało jeszcze do zrobienia. Ot trzeba zamontować na odpowiednich miejscach podkadłubowe płetwy.

Zatkać otwór w tyle kadłuba gotową dyszą.

Oraz zdemaskować wreszcie oszklenie.

Niby to wszystko. Ale pozostało zająć się jeszcze jednym aspektem budowy.

Na pal wbijanie

Jastrząb ma być w locie, a do tego potrzeba odpowiedniej podstawki. Co prawda w pudełku były jakieś elementy do zmontowania takowej, ale szczerze mówiąc zupełnie mi nie odpowiadały. Zgodnie z najlepszymi tradycjami modelarstwa śmieciowego zrobiłem więc swoją wersję ze złamanej szprychy rowerowej, opakowania dezodorantu oraz paru śrub z zezłomowanego fotela biurowego.

Zdarzyło mi się być na kilku imprezach modelarskich, gdzie zaobserwowałem tendencję do robienia wysokich podstawek, więc skoro im wyżej tym lepiej…

Miniaturowy Jastrząb może być nakręcany na podstawkę i z niej zdejmowany bez najmniejszego problemu.

Bo może nie wspominałem (nie no, jestem pewny że nie wspomniałem), ale kadłub na samym początku budowy został odpowiednio nawiercony, a w środek wkleiłem konstrukcję z pasującym do szprychy nyplem.

Fin

Teraz to już naprawdę wszystko, model ukończony. Może nie najlepiej wykonany, ale za to merytorycznie bez zarzutu. No i z plusem!

Więcej jak zwykle do zobaczenia w osobnej galerii. Komentarze pełne zachwytów oczywiście mile widziane.

MMXXII
Pokrewne tematy:
Wszelkie zdjęcia/rysunki ilustrujące powyższy artykuł, jeżeli tylko nie zaznaczono inaczej, zostały wykonane i/lub nalezą do autora wpisu. Wszystkie użyte na niniejszej stronie znaki i nazwy firmowe lub towarowe należą i/lub są zastrzeżone przez ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celach informacyjnych. Jeżeli jakieś treści zawarte w powyższym artykule naruszają Twoje prawa, skontaktuj się z właścicielem witryny (formularz dostępny w zakładce "autor").