P-51C Mustang Mk III Model Kit
Jeszcze całkiem świeża nowość od Arma Hobby – model samolotu P-51B/C Mustang doczekał się właśnie drugiej edycji. Uboższej o blaszki i maski, skierowanej do modelarzy którzy takowych nie potrzebują. Jak się prezentuje? Sprawdźmy.
Uwaga
Niniejszy artykuł powstał w oparciu o egzemplarz modelu dostarczony przez producenta – firmę Arma Hobby, za co w tym miejscu serdecznie dziękuję.
Pudło
Skoro dodatków brak, to mowa oczywiście o zestawie wydanym w serii „Model Kit” (nr kat. 70039), co zdradza charakterystyczna szata graficzna pudełka.
W środku znajdziemy niezbędne elementy do budowy miniatury – dwie ramki wtryskowe wykonane z jasnoszarego tworzywa, jedną przezroczystą, arkusik kalkomanii oraz instrukcję.
Oczywiście wypraski są dokładnie takie same, jak w wydanym parę miesięcy wcześniej zestawie serii „Expert” (patrz recenzja), stąd też spora porcja poniższego omówienia może wydawać się dziwnie znajoma.
Plastik
Zacznijmy od kadłuba, który w swej dwuczęściowej postaci okupuje największą ramkę wtryskową zestawu.
Wyraźnie zarysowana siatka delikatnych, wklęsłych linii podziału blach sprawia bardzo dobre pierwsze wrażenie, które lekko psuje podejście producenta do tematu nitowania. Detale tego typu znajdziemy bowiem tylko w niektórych miejscach modelu, na kadłubie jest ich na przykład dosłownie garść.
Zdecydowanie więcej mamy tutaj spinek paneli dostępowych i tym podobnych detali, swoją drogą całkiem delikatnych, z których większość zgromadziła się w okolicach okapotowania silnika. Uwagę zwracają także klapki inspekcyjne zarysowane wyraźnie w zazwyczaj problematycznych rejonach.
Są też i pewne (nomen omen) niedociągnięcia, takie jak np. niedochodzące do siebie linie podziału tuż za blachami przejścia skrzydło-kadłub. Po obu stronach.
Pewną asymetrię znajdziemy za to spoglądając na osłonę podkadłubowego wlotu powietrza, gdzie po jednej stronie linia podziału jest, a po drugiej jej nie ma.
Żeby podyskutować o innych niedoskonałościach, trzeba najpierw zerknąć do wnętrza kadłuba, który co jak co ale pusty nie jest.
W okolicy wnęki kółka ogonowego odwzorowana została struktura wewnętrzna kadłuba.
Dodatkowy fragment wklejamy razem z pokrywami (części 23 i 24). Samo kółko natomiast (25), odwzorowane razem z golenią i wspornikami, prezentuje się całkiem ładnie.
Okolice kokpitu to struktura kadłuba sięgająca przedziału radiowego oraz detale wyposażenia odwzorowane wprost na powierzchniach wewnętrznych kadłuba.
Z lewej strony uzupełnia je moduł zawierający m.in. regulacje trymerów i dźwignie wypuszczania podwozia (4) oraz maleńki panel sterowania obrotami silnika wraz z dźwigniami regulującymi np. skok śmigła (6).
Z prawej strony oddzielnie doklejana jest tylko instalacja tlenowa (3), bo i detali odwzorowanych wprost na burcie jest więcej.
Co niestety przekłada się na lekkie zapadnięcia tworzywa, widoczne także na powierzchni zewnętrznej.
Problem występuje tylko po jednej stronie kadłuba. Na lewej połówce (gdzie detali na burcie jest mniej) feleru tego próżno wypatrywać.
Statecznik pionowy, zaprojektowany jako całość ze sterem kierunku, otrzymujemy w dwóch wersjach (przy okazji zwracam uwagę na delikatne, wypukłe nity w dolnej części elementu, których zachowanie w nienaruszonej formie, ze względu na bliskość kanalika wlewowego, będzie nie lada wyzwaniem). W tej edycji powinien nas jednak interesować tylko jeden z nich.
Podobnie sytuacja wygląda z dwoma obecnymi na ramkach statecznikami poziomymi, z których wykorzystać należy tylko ten bez grzebienia aerodynamicznego. Przy czym warto pamiętać o pogrubieniu linii oddzielających przeciwwagę steru od statecznika.
Przejawem uniwersalności kadłuba są otwory w jego dziobowej części.
Wkleić w nie należy odpowiednie, pasujące do danej wersji panele. Na ramkach znajdziemy trzy warianty (13-18), ale tym razem pod uwagę powinniśmy brać tylko jeden z nich.
Jeden z pudełkowych wariantów malowania wymaga także nawiercenia otworu ujścia oleju – dwa możliwe położenia zostały zaznaczone na wewnętrznej stronie lewej połówki kadłuba (jedno trochę bardziej, drugie trochę mniej), instrukcja poleca zająć się tym dolnym.
Wybrana opcja malowania zadecyduje także o użytych rurach wydechowych silnika. W zestawie dostajemy dwa warianty, przy czym oba wymagać będą drobnej ingerencji, tj. chociażby delikatnego nawiercenia końcówek.
Wybory czekają nas także w kabinie, której podstawę stanowi całkiem nieźle wyglądająca podłoga. Co ciekawe jej spód to nie tylko ślady po wypychaczach, ale i parę detali widocznych w gotowej miniaturze poprzez wnękę podwozia.
Siedzisko pilota to jeden z tych elementów, które będziemy musieli dobrać pod docelowe malowanie. W zestawie otrzymujemy jednoczęściowy fotel Schick-Johnson (1).
Oraz składający się z dwóch elementów fotel Warren McArthur (2, 3).
Bez względu na wybrane rozwiązanie, oba należy zamontować na tym samym stelażu z płytą pancerną (9, 10).
Pilotowi przyda się także drążek (30), który w swej plastikowej postaci prezentuje się całkiem nieźle.
Tablica instrumentów pokładowych budzi za to mieszane uczucia. Z jednaj strony delikatne detale powierzchni, z drugiej – centralny panel wskaźników postanowiono odwzorować jako wyniesiony, gdy ten w rzeczywistości osadzony był głębiej niż okalająca go powierzchnia tablicy.
Jeżeli jednak to komuś nie przeszkadza, zestawową tablice może wstawić w osłonę (6), a o jej prawidłowe osadzenie zadbają wypustki i gniazda znajdujące na obydwu częściach.
Prostokątny slot na tyle tablicy służy natomiast do umocowania części z pedałami orczyka (4), które zwracają uwagę maciupkim logiem North American Aviation i napisem „DEPRESS PEDAL TO RELEASE PARKING BRAKE”, albo przynajmniej czymś całkiem podobnym.
Za fotelem pilota też pusto nie będzie – zamontować należy tam dodatkowy zbiornik paliwa (12), uzupełniony wskaźnikiem (13).
Nad nim zaś stelaż na osprzęt radiowy (14).
Na którym oczywiście zamontujemy sam osprzęt (7, 8, 15).
Który to w przypadku jednego z malowań wymaga jeszcze montażu anteny (34).
Przed zamknięciem kadłuba trzeba zająć się jeszcze spodnim wlotem powietrza, którego sufit został dość niefortunnie oznaczony na ramce.
Chłodnica (29) wygląda bardzo ładnie, przynajmniej od jednej strony (wg instrukcji jest to jej tył). Na ziejący pustką przód nie przewidziano tym razem żadnego elementu (w „Ekspercie” była to fototrawiona siatka).
Dopiero po przyklejeniu spodniej części (30), całość możemy zamknąć w kadłubie.
Po czy zając się przynajmniej częściowym przesłonięciem otworów wylotowych za pomocą odpowiednich klap (31, 32).
Przednią część wlotu dostajemy jako oddzielny element (27). Tak samo sprawa wygląda z otworem wlotowym gaźnika (36), znajdującym się pod śmigłem.
Śmigłem, które otrzymujemy w jednoczęściowej postaci, nie będzie więc trzeba martwić się o poprawne ułożenie łopat.
Z tyłu znajdziemy wypustki odpowiadające z montaż go na podstawie kołpaka (20).
Kołpaka, który także takie wypustki posiada.
Natomiast kręcenie się śmigiełka ma zapewnić niewielki element (22), który należy zamontować bez użycia kleju.
Przejdźmy do płata, który podzielony został na dwie części. Górne powierzchnie to, podobnie jak w przypadku kadłuba, delikatne linie podziału blach, trochę nitów i innych wklęsłych detali.
Analogicznie wyglądają powierzchnie dolne, tyle tylko że tutaj nitów jest zdecydowanie więcej.
Szczególnie w środkowej sekcji, gdzie próbowano ukazać spracowane, sfalowane poszycie, co mnie akurat nie do końca przekonuje.
Lepiej wygląda to na wykonanych jako oddzielne części klapach, gdzie przy okazji dojrzeć można zarówno wklęsłe jak i wypukłe nity.
Zupełnie za to nie podoba mi się sposób w jaki odwzorowano światła pozycyjne oraz reflektory sygnalizacyjne (to te trzy na spodzie płata). Transparentne elementy byłyby tu zdecydowanie bardziej na miejscu.
Mieszane uczucia wzbudza sufit wnęki podwozia głównego, odwzorowany na wewnętrznej stronie górnej połówki płata. Z jednej strony bardzo ładne, delikatne, wypukłe nity. Z drugiej strony ślady po przejściu freza drążącego formę widoczne chociażby wokoło otworów (i niestety nie tylko tutaj).
Wnękę zbudujemy wykorzystując jeszcze kilka innych części (26, 27, 28, 29), także ponitowanych „na wypukło”.
Podobnie potraktowane zostały wewnętrzne pokrywy wnęk, no przynajmniej od jednej strony.
Zewnętrzne są za to zdecydowanie mniej ciekawe.
Tak jak i golenie podwozia.
Na których osadzimy oczywiście koła, na pierwszy rzut oka bardzo ładne, chociaż szkoda że tylko w jednej wersji. Gorzej gdy zaczniemy przyglądać im się bliżej. To że napisy („GoodYear”) na jednym z kół są odbiciem lustrzanym to szczegół, który i tak niełatwo dojrzeć.
Większym problemem jest za to bieżnik opon, którego nieschodzące się linie w środkowym biegu są zdecydowanie łatwiej zauważalne. Cóż, szkoda.
Na pocieszenie mamy za to stosunkowo szeroki wachlarz podwieszeń montowanych na podkadłubowych belkach.
Dwa rodzaje dodatkowych zbiorników paliwa.
Oraz 250-funtowe bomby.
Jak już przy uzbrojeniu jesteśmy, to wypada wspomnieć jeszcze o skrzydłowych karabinach, których lufy zaprojektowano jako jednoczęściowe moduły (25). Na wewnętrznej powierzchni dolnej części skrzydeł znajdziemy odpowiednie sloty do zamontowania tychże, jak również otwory wylotowe łusek.
Pozostało wspomnieć jeszcze o kilku pomniejszych detalach, takich jak montowana pod prawym skrzydłem rurka Pitota (30), czy szyny odsuwanej części osłony kabiny (37, 38), które trzeba przyciąć w przypadku wybrania zamkniętej konfiguracji.
A jak już przy osłonie kabiny jesteśmy…
Przezroczystości
Elementy przezroczyste to trzecia, najmniejsza, plastikowa ramka zestawu, zdominowana przez oszklenie kabiny.
Wiatrochron został zaprojektowany wraz z fragmentem poszycia przed nim, co powinno ułatwić czyste wklejenie go w odpowiednie miejsce.
Otwieraną sekcję oszklenia otrzymujemy w kilku wariantach. Wczesnego typu w pozycji zamkniętej.
To samo, ale w pozycji otwartej, gdzie odchylony górny segment scalono z boczną szybą.
Oraz typu Malcolm, w dwóch wersjach – zależy czy chcemy zamontować osłonę w pozycji otwartej, czy zamkniętej.
Do tego dochodzą okienka boczne, które posiadają cieniutkie obramowanie (co nie zmienia jednak faktu, że przy ich wklejaniu trzeba będzie mocno uważać).
Cieszy mnogość dostępnych opcji oraz zabezpieczenie ramki dodatkowym woreczkiem strunowym. Dobre wrażenie robi także znakomita przejrzystość stosunkowo cienkich elementów. Tylko czemu nie znalazło się tutaj miejsce dla świateł pozycyjnych i sygnalizacyjnych?
Kalkomanie
Dołączony do zestawu arkusz kalkomanii, wydrukowany przez Techmod, może i nie oszałamia rozmiarami, ale robi całkiem dobre pierwsze wrażenie.
Druk jest wyraźny a kolory nasycone i jednolite.
Jedyny feler jaki udało mi się wypatrzyć, to lekkie przesunięcie jasnoczerwonego koloru, najlepiej widoczne na rekiniej szczęce.
Oprócz znaków rozpoznawczych na arkuszu znajdziemy też szereg elementów do oblepienia wnętrza kokpitu.
Nie zapomniano także o tabliczkach na sprzęt radiowy (oznaczonych literką R).
Dostajemy również cały szereg drobnych napisów i oznaczeń eksploatacyjnych – i to nie tylko przeznaczonych do aplikacji na płatowiec, ale również podwieszane zbiorniki paliwa i bomby.
Najsłabiej prezentują się obecne tutaj pasy pilota, ale alternatywy w pudełku brak.
Dostajemy ich za to dwa komplety, podobnie jak wskaźników na tablicę przyrządów pokładowych.
Instrukcja
Dołączona broszurka to delikatna ewolucja tradycyjnego formatu znana już z zestawu „Expert”. Na rysunkach gości więcej barw, które wskazujących kolorystykę danych powierzchni.
Instrukcja w pierwszej edycja Mustanga mogła onieśmielać natłokiem rysunków, informacji i wyborów stawianych przed modelarzem. Tutaj tych ostatnich jest zdecydowanie mniej, co przekłada się na bardziej czytelne rysunki montażowe.
W newralgicznych momentach budowy pomocne mogą okazać się zamieszczone rendery i liczne wskazówki montażowe.
Tradycyjnie tabelaryczne zestawienie potrzebnych farb zawiera numery farb firm Hataka (Orange Line), AK Interactive (Real Colors), Lifecolor, AMMO, Humbrol, Vallejo i Tamiya.
Schematy malowań, jak zwykle w kolorze, zawierają również wskazówki dotyczące rozmieszczenia głównych oznaczeń.
Napisy eksploatacyjne oddelegowane zostały na oddzielny schemat.
Malowania
„Model Kit” to nie tylko brak dodatków, ale i mniejszy wybór malowań przygotowanych przez producenta. Dostajemy dwie opcje. North American P-51C-1-NT Mustang III, 42-103532, FB382/PK-G, 315 Dywizjon PSP, pilot: S/Ldr Eugeniusz Horbaczewski, Coolham, czerwiec 1944 r.
North American P-51C-1-NT Mustang III, 42-103258, FB328/GA-S, 112 Squadron RAF, lotnisko Iesi, lipiec-listopad 1944 r.
Oczywiście plus za polskie malowanie itd., ale uzębiony Mustang też prezentuje się całkiem ciekawie.
Podsumowanie
Jeżeli nie potrzebujesz masek, a elementy fototrawione uważasz za przerost formy nad treścią – to jest edycja właśnie dla Ciebie. Bo i bez dodatków to nadal dobry punkt wyjścia do budowy miniaturowego Mustanga w skali 1:72. Ba, mimo kilku niewielkich w sumie niedociągnięć, najlepszy w skali.