FM-1 & FM-2 Wildcat Deluxe Set
FM-1, czyli kolejna wersja Wildcata opracowana w skali 1:72 przez firmę Arma Hobby, trafia do nas w trochę odmiennej postaci niż poprzednie modele – i nie chodzi tu tylko o formę „luksusowego” dwupaka. A o co? O tym poniżej.
Uwaga
Niniejszy artykuł powstał w oparciu o egzemplarz modelu dostarczony przez producenta – firmę Arma Hobby, za co w tym miejscu serdecznie dziękuję.
Nowość, ale taka nie do końca
Jak nietrudno się domyślić, na omawiany zestaw składają się dwa modele. Wildcat FM-2, który w wersji solo dostępny jest już od jakiegoś czasu (i który był na tych łamach recenzowany), oraz nowość – FM-1, którego wypraski jednak także dobrze znamy. Jak to możliwe? Otóż jest to po prostu model wersji F4F-4 (także tutaj recenzowanej), do którego musimy wprowadzić pewne zmiany, na szczęście niewielkie (bo i jakichś drastycznych różnic pomiędzy tymi dwoma odmianami nie było). Nie znajdziemy więc tutaj żadnej nowo opracowanej wypraski, stąd też może takie a nie inne wprowadzenie miniatury FM-1 do sprzedaży.
Pudło
Omawiany zestaw nosi numer katalogowy 70050 i zapakowany został w otwierane z boku pudełko o trochę większym niż zazwyczaj rozmiarze.
O sztywność opakowania i tym samym bezpieczeństwo plastikowych części dba tekturowa wkładka, bez obaw można więc model odłożyć do składziku i przykryć kolejnymi pudłami „do zrobienia”.
Wcześniej oczywiście dokładnie zapoznając się z zawartością, czyli dwoma kompletami plastikowych wyprasek (po dwie szare i jedna transparentna na model), trzema blaszkami z fototrawionymi detalami, podwójną dawką samoprzylepnych masek, arkuszem kalkomanii, instrukcją oraz dwoma sklejkowymi fragmentami pokładu lotniskowca.
Jest tego trochę, więc bez dalszej zwłoki przejdźmy do bliższej inspekcji części.
Plastikowy FM-1
Zacznijmy tradycyjnie od kadłuba (znanego z modelu F4F-4), którego bez żadnych korekt możemy użyć budując wersję FM-1 (spojler: różnice pojawią się dopiero w obrębie skrzydeł).
Siatka delikatnych, wgłębnych linii podziału blach, a do tego trochę wypukłych detali w postaci np. zawiasów klapek inspekcyjnych. Nie znajdziemy na modelu kompletnego nitowania, ani odwzorowania zachodzących na zakładkę paneli poszycia.
Na wewnętrznych powierzchniach garść detali, co nie oznacza jednak że kabina pilota została potraktowana po macoszemu. Ale o tym później.
Arma Hobby nie stosuje przy produkcji modeli form suwakowych, stąd też okapotowanie silnika będziemy musieli poskładać z paru części.
Zespół napędowy to element, któremu projektant modelu poświęcił szczególną uwagę. Miniaturowy Pratt & Whitney R-1830 Twin Wasp to dwie gwiazdy (części 14 i 15).
Każda uzupełniana oddzielnym pierścieniem z osłonami popychaczy.
Do tego rury dolotowe gaźnika na tył.
Oraz dwie wersje osłon na przód, z których tym razem interesować nas będzie tylko jedna (nr 16).
Całkiem nieźle, a to jeszcze nie koniec. Poskładany silnik montujemy na ścianie ogniowej.
I uzupełniamy kolejnym elementem, zawierającym między innymi chłodnice (delikatne zapadnięcia tworzywa w gratisie).
Do tego jeszcze część z aparatem rozruchowym (7).
Oraz fragmenty ramy silnika.
W tym górna część ze zbiornikiem oleju.
Kończąc temat napędu wypada wspomnieć jeszcze o wydechach (30).
Oraz trójłopatowym śmigle.
Którego piastę osłonimy za pomocą odpowiedniego elementu – w tym przypadku tylko jeden z nich wchodzi w grę (22).
Przejdźmy do skrzydeł. Powierzchnia płata prezentuje się podobnie jak kadłub – cienkie, wgłębne linie podziału blach plus garść wgłębnych i wypukłych detali.
Przy czym tych ostatnich jest zdecydowanie więcej na dolnych powierzchniach.
Skrzydła modelu F4F-4 trzeba dostosować do standardu FM-1 poprzez usunięcie niektórych detali i uzupełnienie paru linii podziału blach, o czym jasno i przejrzyście informują rysunki w instrukcji.
„Poprawiony” płat uzupełnimy osłonami chłodnic o całkiem akceptowalnych krawędziach (11, 12).
Powierzchnie sterowe zaakcentowano dosyć subtelnie, zarówno na skrzydłach jak i sterze kierunku.
Na powyższym zdjęciu można także zobaczyć kółko ogonowe, jedno z dwóch jakie powinniśmy w tej wersji użyć. To drugie (21) znajdziemy na mniejszej ramce, razem z trzecim, które to nam się nie przyda.
Tam też szukać należy oddzielnego steru wysokości, który możemy bezproblemowo wychylić.
Oczywiście po zamontowaniu w odpowiednim miejscu statecznika poziomego.
Pod skrzydłami podwiesić możemy dodatkowe zbiorniki paliwa, o ile tylko nie zapomnimy wcześniej nawiercić otworów montażowych w odpowiednich miejscach dolnych połówek skrzydeł (bez obawy, instrukcja przypomina o tym w odpowiednim miejscu).
Mniejsza ramka zawiera także części do budowy wyposażenia kokpitu. Począwszy od głównych elementów konstrukcyjnych w postaci podłogi i wręg.
Na fotelu i drążku sterowym skończywszy. W sumie dosyć bogato, a przecież całość uzupełniają jeszcze blaszki.
Elementami fototrawionymi udekorujemy także tylną ścianę przepastnej wnęki podwozia głównego, która sama w sobie jest całkiem ładnie „zdetalowana”.
Tak jak i cały układ podwozia głównego, gdzie główne golenie…
…uzupełnione szeregiem wsporników, w tym także takich bardziej delikatnych, tworzą misterny moduł, który możemy zamontować nawet po pomalowaniu modelu.
Wychodząc naprzeciw osobom mającym trudności z tym etapem budowy w modelu FM-2 (a niejedną taką opinię widziałem), producent dodał w tej wersji szablon (38) mający ułatwić poprawne złożenie wsporników podwozia. Miło.
Koła podwozia głównego otrzymujemy w dwóch wersjach, tyle że tym razem potrzebować będziemy tylko jednej z nich (34, 35).
Natomiast plastikowych osłon podwozia głównego (które rezydują na ramce tuż obok zbiorników paliwa) możemy nie używać w ogóle – tym razem dostajemy je także w wersji fototrawionej.
Plastikowy FM-2
Części modelu FM-2 prezentują analogiczny do FM-1 poziom wykonania. Kadłub naznaczony został siatką delikatnych wgłębnych linii podziału blach, do tego trochę wypukłych detali w postaci np. zawiasów klapek inspekcyjnych.
Brak na modelu kompletnego nitowania czy odwzorowania zachodzących na zakładkę paneli poszycia.
Na wewnętrznych powierzchniach połówek kadłuba także nie znajdziemy zbyt wielu detali.
Arma Hobby nie stosuje przy produkcji modeli form suwakowych, toteż siłą rzeczy okapotowanie silnika musiało zostać podzielone.
W całości otrzymujemy tylko frontowy pierścień (10).
Zespół napędowy na pierwszy rzut oka może sprawiać wrażenie raczej uproszczonego. Tyle tylko że nie! Wersja FM-2 wyposażona była bowiem w silnik Wright R-1820 Cyclone – pojedynczą gwiazdę, gdzie przestrzenie między cylindrami wypełnione były metalowymi przesłonami. Czyli zupełnie tak jak w modelu.
Powyższy element uzupełnić należy osłoną karteru (3)…
…a następnie zamontować na ścianie ogniowej (11), która zawiera także końcówki rur wydechowych widoczne pod tylną krawędzią okapotowania silnika. Mają one delikatnie zaznaczone krawędzie otworów wylotowych, ale pewnie niejeden modelarz zdecyduje się je odrobinę nawiercić.
Do gotowego silnika zamontujemy (w sposób ruchomy, jeżeli tylko mamy taki kaprys) trójłopatowe śmigło odlane jako jeden element…
...a całość zakończymy na jeden z dwóch sposobów.
Przejdźmy do skrzydeł. Projekt modelu nie przewiduje możliwości wykonania ich w konfiguracji złożonej, co w zależności od punktu widzenia można uznać zarówno za plus, jak i minus. Niewątpliwą zaletą jest za to cienka krawędź spływu i światła pozycyjne odlane w całości z jedną połówką skrzydła.
Pod względem detali powierzchni płatowiec prezentuje się podobnie jak kadłub – cienkie wgłębne linie podziału blach plus garść wgłębnych i wypukłych detali. Do tego dosyć subtelnie zaznaczone pokrycie powierzchni sterowych.
Tak samo rzecz się ma z charakterystycznym dla FM-2 wysokim sterem kierunku, który zaprojektowany został jako oddzielny element.
Osoby chcące podwiesić pod wykonywaną miniaturą zestaw rakiet HVAR (właściwy dla jednego z malowań) powinny zawczasu zainteresować się wewnętrzną powierzchnią dolnych połówek skrzydeł, gdzie umieszczone zostały znaczniki ułatwiające wywiercenie odpowiednich otworów montażowych.
Same rakiety wymagają zaś montażu z dwóch elementów każda – korpusu…
…oraz końcówki z brzechwami, które są jak to w plastiku – trochę grube.
Pozostałe elementy do budowy modelu (wyposażenie kokpitu, podwieszane zbiorniki, podwozie) znajdziemy na mniejszej ramce wtryskowej – takiej samej jak ta omówiona powyżej przy wersji FM-1. Nie będę się więc tutaj powtarzał.
Elementy przezroczyste
Pozostała do omówienia jeszcze ramka z elementami przezroczystymi, która – uniwersalna dla wszystkich wydanych Wildcatów – pojawia się w omawianym zestawie w dwóch sztukach.
Wiatrochron oraz odsuwana część osłony kabiny zaprojektowane zostały jako oddzielne elementy, o całkiem przyzwoitej grubości.
Trochę gorzej wypadają natomiast pod względem przejrzystości, nie ma jednak dramatu.
Na ramkach znajdują się także podkadłubowe okienka, które będą nas interesować tylko przy budowie wersji FM-1, oraz szkło podskrzydłowego reflektora z którym sprawa wygląda tak samo.
Maski
Do zestawu dołączono także dwa komplety masek ciętych w folii Orafol (czyżby kontynuacja problemów z dostępnością papieru Kabuki?), mających ułatwić malowanie oszklenia i kół. Wg. instrukcji powinny być to dwa różne arkusze – jeden znany z modelu F4F-4, a drugi oczywiście z FM-2.
Ja jednak znalazłem w pudełku dwa takie same, uniwersalne, oznaczone po prostu jako F4F. Ot szczegół bez większego znaczenia.
Blaszki
Wśród dołączonych blaszek fototrawionych znajdziemy jedną całkowicie nową, która zawiera większe pokrywy luków amunicyjnych na spód skrzydeł wersji FM-1 oraz osłony podwozia.
Pozostałe to znane z modelu FM-2…
…i F4F-4…
…zbiory detali takich jak tablica przyrządów, pasy pilota, czy uzupełnienia przeznaczone dla jednostki napędowej. Tradycyjnie nie znajdziemy w zestawie kliszy z zegarami. W jej roli wykorzystać należy odpowiednią część kalkomanii.
Kalkomanie
Pokaźnych rozmiarów arkusz oznaczeń wydrukowany został przez rodzimy Techmod, po którym spodziewać można się wysokiej jakości wykonania.
Druk jest wyraźny, kolory nasycone, a wad typu przesunięcia warstw nie stwierdziłem.
Drobne napisy eksploatacyjne z łatwością można odczytać.
Oprócz oznaczeń zewnętrznych znajdziemy tu także nalepki do wnętrza takie jak np. tablica przyrządów pokładowych czy pasy pilota. Niezmiennie cieszy uwzględnienie w tym miejscu także tabliczek znamionowych silnika.
Jednak tym razem w tej beczce miodu znalazła się i mała łyżka dziegciu.
Cóż, widać że i najlepszym zdarzają się potknięcia.
Instrukcja
Wydrukowana na kredowym papierze broszurka opracowana została w stylu charakterystycznym dla tego producenta. Trochę grubsza niż zazwyczaj, jest kompilacją instrukcji znanych z dwóch wcześniej wydanych wersji Wildcata.
Pojawiające się tu i ówdzie dodatkowe rzuty, rendery i komentarze powinny pomóc w newralgicznych momentach, czy przypomnieć o ważnych czynnościach podczas budowy.
Lista sugerowanych farb zawiera propozycje z palet firm Hataka (Orange Line), AK Interactive (Real Colors), Lifecolor, AMMO, Humbrol, Vallejo i Tamiya.
Schematy malowań jak zwykle zostały przygotowane w kolorze i zawierają także informacje na temat rozmieszczenia kalkomanii.
Niejasności pojawiające się w przypadku nazw własnych niektórych maszyn (po jednej, czy po obu stronach kadłuba?) zostały jasno zasygnalizowane, a wybór pozostawiono modelarzowi.
Malowania
Omawiany zestaw chwali się na tyle pudełka ośmioma wersjami oznaczeń, po cztery dla każdej z tytułowych odmian amerykańskiego myśliwca. W tym zawierają się także wersje brytyjskie, można bowiem prosto z pudła zbudować także Wildcata V i VI. Ale po kolei, cytując producenta, mamy do dyspozycji następujące opcje.
FM-1 Wildcat, nr A32/S31, eskadra VC-33, USS Nassau CVE-16, 6 września 1943 r. podczas treningu u wybrzeży Kalifornii, przed zaokrętowaniem na USS Coral Sea CVE-57. Kamuflaż trójbarwny z Pacyfiku, gwiazdy z czerwoną obwódka z lata 1943.
FM-1 Wildcat, nr 7, eskadra VC-6, USS Core CVE-13, 16 grudnia 1943 r. podczas patrolu przeciw podwodnego na Północnym Atlantyku. Kamuflaż trójbarwny atlantycki tzw. ASW 1, z szarymi bokami kadłuba, stosowany w cieplejszych i mniej zachmurzonych akwenach.
Wildcat V, nr JV439/C9-N, 733 dywizjon FAA, pilot Sub Lt Griffiths, lotnisko w Trincomalee, Cejlon 1945 r. Kamuflaż brytyjski Temperate Sea Scheme z oznakowaniami „South East Asia Command”.
Wildcat V, nr JV579/F, „That Old Thing”, 846 dywizjon FAA, lotniskowiec HMS Trumpeter/lotnisko Eglington. Jednostka brała udział w osłonie przeciw podwodnej desantu w Normandii w czerwcu 1944 r. Kamuflaż brytyjski Temperate Sea Scheme z pasami inwazyjnymi.
FM-2 Wildcat, nr D6, “Judy”, eskadra VC-14, USS Hoggatt Bay CVE-75, Filipiny, 22 listopada 1944 r. Kamuflaż trójbarwny z Pacyfiku, gwiazdy z granatową obwódką stosowane w latach 1943-47.
FM-2 Wildcat, nr 6, “Hot Lips”, eskadra VC-99, USS Hoggatt Bay CVE-75, Pacyfik, lipiec 1945 r. Kamuflaż granatowy z rejonu Pacyfiku stosowany od czerwca 1944 r.
FM-2 Wildcat, nr 4, eskadra VC-13, USS Tripoli CVE-64, Marzec 1944 r., podczas patrolu przeciw podwodnego na Atlantyku w rejonie Zielonego Przylądka. Kamuflaż atlantycki dwukolorowy ASW II dla zminiejszych, zachmurzonych akwenów.
Wildcat VI, nr JV752/320-9, Aeroplane and Armament Experimental Establishment, oblatany przez S/Ldr Janusza Żurakowskiego, lotnisko Boscombe Down, 14 lutego 1945 r. Fabryczny kamuflaż brytyjski, pomalowany amerykańskimi kolorami.
Dosyć różnorodnie, a do tego jest nawet i polski akcent. Jest z czego wybierać.
Dodatkowy dodatek
Omawiana edycja „deluxe” to nie tylko dwa modele. W pudełku znajdziemy także zaanonsowany na froncie bonus w postaci dwóch fragmentów pokładu lotniskowca eskortowego, wykonanych z grawerowanej laserem sklejki.
Jeden to środkowa sekcja z imitacją naciągów lin do hamowania samolotów.
Drugi to wycinek pokładu dziobowego, z fragmentem podnośnika wynoszącego samoloty z hangaru oraz z tylną sekcją kanału katapulty.
Oba wzorowane na pokładzie okrętu typu Casablanca, mogą służyć do przedstawiania samolotów FM-1/FM-2 Wildcat oraz TBF/TBM Avenger. Tak twierdzi producent. Ja natomiast stwierdzam, że to bardzo fajny dodatek i pewnie niejeden modelarz będzie zawiedziony po przeczytaniu następnego zdania. Powyższych podstawek nie można bowiem zakupić oddzielnie, dostępne są tylko w omawianym zestawie.
Podsumowanie
Nowy dwupak od Army, mimo iż nie jest to „zupełnie nowa” nowość, to jednak moim zdaniem całkiem ciekawa propozycja dla miłośników amerykańskiego lotnictwa pokładowego. Brytyjskiego zresztą też.
Wykonanie Wildcata w odmianie FM-1 co prawda wymaga ingerencji w wypraski, ale zakres koniecznych zmian nie jest zbyt duży. Dla mnie rozwiązanie zupełnie akceptowalne, ale rozumiem że niektórzy mogą kręcić nosem, bo woleliby nową wypraskę z gotowymi, poprawnymi skrzydłami.
Nikt za to nie będzie chyba narzekał na mnogość wersji jakie możemy wykonać w oparciu o zawartość pudełka. FM-1, FM-2, Wildcat V, Wildcat VI. Ba, jak ktoś się uprze to po zaopatrzeniu w odpowiednie kalkomanie może zbudować i F4F-4 lub Martleta II. W końcu czemu nie.
Sklejałbym i sklejałbym (bo dwa modele).